Partia, która wzięła na sztandar Historyczny (ale wciąż żwawy) Wałek, będący symbolem zmian na kupie kamieni, ogłosiła że zlikwiduje urząd antykorupcyjny i instytut pamięci. "Za sprawą jednego telefonu z okolic uprawy brukselki, raportuje nam dziś agent Błąd, władze tego ugrupowania postanowiły poszerzyć swój program o likwidację urzędów skarbowych. Partia wychodzi tym samym naprzeciw postulatom środowiska nawołującego do powszechnej amnezji. W tym przypadku także finansowej".
Podatki w formie zryczałtowanej - ich poborem zajmą się dzielnicowe komisariaty policji - płacić będą wyłącznie ci obywatele, którzy zarabiają poniżej sześciu klocków na głowę. – Działalność fiskalna musi służyć pobudzaniu indywidualnej przedsiębiorczości - twierdzi szef partii wałków, zwanej również partią miłości. – Trudno żebyśmy budowali dobrobyt państwa kosztem osób najbardziej obrotnych. A osoby zarabiające poniżej sześciu klocków są albo idiotami, albo złodziejami.
---
Gwoli przypomnienia:
Niespodziewana wizyta na kamieni kupie. Opowieści agenta Błąda
Źle to wszystko wyglądało. Brukselka wydała z siebie najpierw dwa charakterystyczne długie dźwięki, a później otoczyła się fioletową, pulsującą poświatą. – Ani chybi zbliża się „El Presidente” – pomyślał agent Błąd, który tego dnia otrzymał zadanie pilnowania zielska na kamieni kupie.
Rzeczywiście na horyzoncie pojawiła się kawalkada błyszczących limuzyn, nad którymi unosił się granatowy helikopter z symbolami konfederacji. – System wczesnego ostrzegania zadziałał perfekcyjnie – pomyślała pierwsza ministra. – Szkoda, że go nie miałam, gdy dawali mi tę robotę.
Przewodniczący konfederacji, na widok którego brukselka zesztywniała, znajdował się w podłym nastroju, ten zaś zamienił się w wisielczy, gdy zobaczył tłumek dziennikarzy przed czerwonym dywanem rozpostartym u podnóża kamienistego pagórka. – Skąd te hieny wiedzą, że mamy dzisiaj spotkanie? – pomyślał. – Kraj w którym kelnerzy są powiernikami największych tajemnic, nie ma przed sobą perspektyw.
Na zewnątrz limuzyny mżyło. Zanim kamerdyner zdążył otworzyć parasol, w kierunku przewodniczącego wysunął się gładko ulizany red. Kojot z mikrofonem, na co dzień autor popularnych debat telewizyjnych. – Proszę powiedzieć czy unia przewiduje zastosowanie jakichś sankcji wobec Polski na wypadek, gdyby przyszły parlament zdominowali przedstawiciele tubylczej większości?
Zmuszony do składania niedyplomatycznych deklaracji pierwszy konfederat zareagował gniewem. – Coś jest chyba na rzeczy, gdy słyszę zewsząd, że niektórych dziennikarzy zaczyna zjadać rutyna.
– Panie przewodniczący, dlaczego mówiąc te słowa pan się na mnie jakoś tak dziwnie spojrzał? – zaskowytał Kojot, po czym podkulił ogon i wycofał do drugiego rzędu w którym tłoczyli się dziennikarze z opozycji. Tam potężnego kuksańca wymierzył mu najpierw redaktor „Z prawej”, a potem dziennikarka „Z lewej”. W finale centralnie, w same imponderabilia, walnął go dziennikarz reprezentujący „W centrum”.
Kojot zawył z bólu.
Uwagę świty, towarzyszącej przewodniczącemu, skupiło pojawienie się pierwszej ministry. Sunęła w kierunku gościa swoim męskim, podrygującym krokiem, niebezpiecznie zbliżając się do skraja czerwonego chodnika. – Stawiam wszystkim, jeśli utrzyma się na kursie – komentował jej marszrutę operator Oko, któremu zaczynała znikać z wizjera.
Pani kanclerz musiała być z nim w jakiejś łączności, gdyż już na brzegu chodnika złapała balans i znalazła się na wprost przewodniczącego.
– Dogadamy się? Tylko daruj sobie hiszpański i nie udawaj dzisiaj Greka, czeka nas naprawdę poważna rozmowa – szepnęła mu do ucha.
Reszta świty była jeszcze pod wrażeniem manewru na dywanie. – Yes, yes, yes! – wyrwało się nawet jednemu z uprzywilejowanej kasty tzw. odstawionych, aczkolwiek bardzo użytecznych. Jego ręka, uniesiona w charakterystycznym geście towarzyszącym zwykle temu okrzykowi, podbiła kamerę telewizyjną, na co red. Kojot zareagował warcząc i ukazując kły.
Przewodniczący był wyraźnie zaniepokojony żartobliwą uwagą kanclerz. – Kobieto, ty chyba nie nadużywasz? – Przyznam ci się, że sięgnęłam po naszą tajemniczą broń – kontynuowała odciągając gościa na bok. – Zielsko jest cuuudowne. Kto lekarzowi zabroni eksperymentować?
– Czy oni też biorą? – gość nagle zainteresował się chwiejącymi się postaciami ministrów i ich półprzymkniętymi powiekami.
– Skądże znowu, to tylko efekt 24-godzinnej, nieprzerwanej i niesłychanie wydajnej pracy dla pomyślności kupy kamieni. Swoją drogą mógłbyś wprowadzić w konfederacji 30-godzinną dobę. Przecież musimy się kiedyś wyspać.
– Nadają się do roboty?
– O tak, leją wodę jak nikt inny. Dzięki nim zielsko rośnie w oczach.
Komentarze