Chciałbym przypomnieć ten tekst. To - mimo wszystko - dobra okazja…
"Teraz będę krytykował Wajdę. I już słyszę te głosy: – Kogo? Samego Andrzeja Wajdę, mistrza? Jakim prawem? Odpowiadam: prawem widza, kinomaniaka i recenzenta. Mam za sobą sporo godzin spędzonych w kinie. Część z nich wypełniła papka wyprodukowana przez twórców, którzy są manipulatorami. Jednym z nich jest Andrzej Wajda, twórca kilku wybitnych obrazów i wielu wykombinowanych, kłamliwych. Do tych ostatnich należą produkcje opromienione sukcesami festiwalowymi – „Popiół i diament”, „Kanał”, „Lotna”, „Popioły”, a także tryptyk o naszym nobliście z Wybrzeża, który zwieńczył komediowy „Wałęsa. Człowiek z Nadziei”.
Na filmy te wydałem sporo swoich pieniędzy, jeszcze więcej popłynęło na nie z publicznej kiesy. Dlatego mam oczywiste prawo do krytyki.
Sfrustrowany Wajda - z towarzyszącą mu zwykle nie mniej rozgoryczoną Krystyną Zachwatowicz, która na każdym bankiecie musi sobie pozłorzeczyć na ekipę rządową - kończy w marnym stylu. Niedawno telewizja zarejestrowała jego bezpardonowy atak na Bogu ducha winną… kamerę telewizyjną. Skąd taka, z pozoru bezsensowna reakcja reżysera na narzędzie wydawałoby się neutralne, służące jedynie do rejestracji obrazu?
Kto jak kto, ale Wajda najlepiej wie, że w rękach propagandysty i demagoga kamera to piekielnie niebezpieczny instrument.
Twórczość Wajdy, podobnie jak i on sam, dzielą Polaków. Dzieli ich nawet jego ostatni jubileusz 90–lecia. W mojej firmie udział w tym wydarzeniu organizowany był Krakowie w minionym tygodniu na zasadzie wymuszania. – Idziesz na jubileusz? – usłyszałem kilka razy. – Nie! – Dlaczego? – Bo nie lubię Wajdy, ani jego filmów.
– Tak!?
– Tak. A znasz magiczne słowo na “s"? - wmoim otoczeniu to magiczne słowo jest dość dobrze znane, dzięki pewnej anegdocie, więc mi odpuszczono.
Inni mieli kłopot.
– A ile kosztuje bilet? – Dwie dychy, ale są i za cztery. Sporo, ale będzie też muzyka z jego najlepszych filmów. – A to ja dziękuję, nie mam dzisiaj kasy – ktoś ratował się przytomnie.
Kraków już przeżywał takie pospolite ruszenie. Był nim spęd na premierę filmu „Wałęsa. Człowiek z Nadziei”, która odbyła się w zimnej jak zmarzlina Sołowek hali huty Arcelor Mittal (dawniej im. Włodzimierza Lenina, patrona wszystkich postępowców). Moja znajoma przypłaciła to poświęcenie, złożone na ołtarzu towarzyskiej poprawności, ciężkim przeziębieniem.
Dlaczego Wajda w moich oczach jest kłamcą? Dlatego, że wymowa jego najbardziej lansowanych filmów została skrojona pod oczekiwania władzy, obcej jak rzep na psim ogonie.
Sposób w jaki kombinował reżyser Wajda czasem budzi śmieszność, częściej jednak smutek i grozę. Bohaterowie jego filmów, obrońcy tradycyjnie pojmowanej Polski są pozbawionymi wyobraźni desperatami, którzy podejmują heroiczne, ale nie mające glebszego sensu dzieło. Reprezentują świat, który zdaniem twórcy, bezpowrotnie odszedł w przeszłość. Sam reżyser w dokumencie „Zapisy pamięci. Andrzej Wajda”, podkreśla w wielu miejscach, że nowa władza była dla niego obietnicą doskonalszej rzeczywistości, wolnej od tych wszystkich wad z jakimi pokoleniu Wajdy kojarzyła się II Rzeczpospolita.
Dla mnie jest nie do pojęcia, że tego typu myśli mógł mieć chłopak, który otarł się o krakowski Salwator, miejsce niezwykle mocno zakorzenione w historii Krakowa i Polski. Ale niech tam… Niech mu będzie.
Grzebanie w skazie Wajdy nie jest moją idee fixe. Sporo powiedział o nim Piotr Włodarski. filmowiec dokumentalista, który dogrzebał się do zapisów pokazujących, że jest to wieczny mistyfikator - także własnej biografii, łasy na zaszczyty, który uwiesił się u klamki nowej władzy i przez długi czas pozostawał z nią w głębokiej symbiozie.
Na czym polega porażka tego twórcy?
Otóż w czasach komuny filmy Wajdy, któremu nie można odmówić talentu dramaturgicznego i umiejętności kreowania plastycznych obrazów, pokazywały świat, który już nie istniał i był unicestwiany przez omnipotentną władzę. Nikogo, jak przypuszczam, nie interesowały dylematy, starego komunisty Szczuki, ani też przyczyny klęski Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Filmy Wajdy pokazywały piękne polskie światy, których długi łańcuch skonstruowany w toku dziejów, został brutalnie przerwany. Widzowie poddani totalitarnemu, komunistycznemu eksperymentowi, mogli chłonąć w kinie obrazy, będące odblaskiem żywej, autentycznej rzeczywistości, przedstawiające piękne postaci I i II Rzeczypospolitej, mówiące wspaniałym językiem i posługujące się niezwykłą intonacją. Jeśli dodać do tego plastyczną urodę nieistniejącego już świata i autentyzm uczuć jego bohaterów, to trudno dziwić się sukcesowi.
Pamiętam, że podobne odczucia rodziły się we mnie podczas lektury książki Johna Reeda „10 dni, które wstrząsnęły światem”, żelaznej pozycji w bibliotece sowietów. Z karty na kartę rosła we mnie fascynacja bogactwem rosyjskiego parlamentaryzmu, który próbował przeciwstawić się nadchodzącemu totalizmowi. Wajda, reprezentant systemu w którym kluczowe decyzje podejmowali renegaci i imbecyle pokroju Bieruta, Cyrankiewicza, Sokorskiego, Barcikuewskiego czy Kraśki, sprawujący władzę w imieniu narzuconego Polsce systemu, toczył kulturowy spór z…
No właśnie z kim?
Oportunizm Wajdy znalazł się w centrum zainteresowania Jacka Trznadla, autora książki „Hańba domowa” na łamach której opisywał dość powszechne przypadki współpracy twórców z komunistycznym systemem. Autor ten, po opisaniu koniunkturalizmu Wajdy, wyraził nadzieję, że w przyszłości znajdzie się ktoś, kto szerzej opisze i ten przypadek. Pamiętam apel, który znalazł się na końcu tekstu. Brzmiał:
- Bierz go!"
Kraków, 28 lutego 2016 r,
---
Biorę. I z serca też mówię: Panie, świeć nad Jego duszą.